"Deyna" - Recenzje i opinie

Nasz styl

Kasety, którą prezentujemy dzisiaj nie można nigdzie kupić. Jest ona tylko kopią wykonaną na użytek twórców tego filmu. Fakt ten bynajmniej nie oznacza, że materiał zrealizowany zostania dla wąskiego grona odbiorców. W ubiegłą środę wieczorem dokument zatytułowany "Deyna" został wyemitowany przez polską telewizję publiczną. My korzystając z możliwości dokładniejszego zapoznania się z materiałem, postanowiliśmy go zrecenzować.

"Sława przeminie" - takie stwierdzenie wygłasza jedna z sióstr Kazimierza Deyny w ostatnich klatkach dokumentu. Ta krótka, ale zarazem jakże wiele znacząca sentencja skłoniła nas do nieco innego spojrzenia i dokonania oceny tego filmu. Bo czy sława Kazika rzeczywiście przeminęła? O tym jak wielkim piłkarzem był Deyna Kazimierz powiedziano i napisano już wiele. Rzadko jednak poruszany jest temat tego, jakim był człowiekiem. A Deyna był taki jak wielu z nas. Lubił towarzystwo ładnych dziewczyn, kiedy " trzeba było" nie wylewał za kołnierz, starał się korzystać z uroków życia. Jak mówi brat Kazia Deyny, też pod koniec tego filmu, "jedni wolą krótko a inni intensywnie". W filmie - co jest dużym plusem - nie pominięto tego jak Deyna realizował to motto życiowe.

Kolejnym plusem jest fakt dotarcia do sporej grupy osób i wielu miejsc dużo znaczących w życiu legendy naszego klubu. I tak o Kaziu wypowiadają się ludzie o znanych w branży futbolowej nazwiskach - Franz Beckenbauer, Bernard Blaut, Kazimierz Górski, Grzegorz Lato, nieżyjący płk Edward Potorejko, Andrzej Strejlau, Stefan Szczepłek, Jan Tomaszewski, Julie Vee, a także najbliższa rodzina "Kaki": Elżbieta Bedla, Wanda Cześnik, Henryk, Mariola i Norbert Deyna, Teresa Krużycka, Gerard Kaźmierczak, Irena Stosik. Te wszystkie osoby przybliżają postać naszego bohatera, opowiadają o jego życiu.

Dzięki uprzejmości naszego redakcyjnego kolegi, Wiktora Bołby, poza materiałami filmowymi, dokument opatrzony został prywatnymi zdjęciami Deyny, listami kibiców, nieznanymi wcześniej szerszemu gronu, kibiców i odbiorców.

W filmie tym oczywiście nie mogło zabraknąć nas - kibiców Legii. I nie zabrakło, ale... podczas ostatniej pociągowej podróży do Krakowa towarzyszyła mu ekipa realizująca film. Kilku z legionistów miało okazję wypowiedzenia się przed kamerami. Z wielu rozmów, jakie były rejestrowane podczas podróży, w materiale ukazało się bardzo niewiele. A szkoda, bo - czego sami byliśmy światkami - paru kolegów powiedziało kilka interesujących rzeczy.

Na szczęście autorom nie umknęło to, co najważniejsze. W dokumencie podkreślono to, jak bardzo Deyna był i jest uwielbiany przez kibiców Legii i jak bardzo nienawidzili go kibice innych drużyn. Dzięki temu wielu młodych fanów Legii może zobaczyć i usłyszeć, w jaki sposób reagowała publiczność Stadionu Śląskiego po strzelaniu gola przez ,,Kakę'' w meczu z Portugalią - gola, który dał naszej reprezentacji awans do finałów mistrzostw świata. Daje to pełniejszy obraz legendy Deyny.

Między innymi dzięki temu wszystkiemu, po obejrzeniu trwającego 36 minut i 42 sekund filmu, śmiem nie zgodzić się z przytoczonym na wstępie stwierdzeniom siostry Deyny. Dla nas kibiców Legii Warszawa, sława Kazia Deyny nie przeminie nigdy. A ci wszyscy, którzy w środowy wieczór nacisnęli przycisk ,,REC'' w swoich magnetowidach, na pewno będą mieli wartościową pamiątkę.

Maciek, "Nasza Legia",
nr 43 (341), 22 października 2003

Więcej niż piłkarz

Autorzy dokumentu o Kazimierzu Deynie (1947-1989) zdołali uchwycić tragiczną skazę na tym fenomenalnym piłkarskim talencie. Co było w tym losie tragicznego? To, że gdy strzelił gola Portugalii, gola zapewniającego nam awans na mundial '78, polscy kibice na Stadionie Śląskim wygwizdywali go. To, że gdy chciały go słynne kluby na Zachodzie, władze PRL-u nie pozwoliły mu wyjechać, a gdy go puszczono to do Anglii, gdzie nie pasował stylem gry. To, że choć nie mylił się, strzelając karne, jednak zawalił bijąc tego najważniejszego Argentynie. To, że gdy po latach uskładał trochę pieniędzy, oszukali go wspólnicy. Zginął wkrótce potem w nie wyjaśnionych okolicznościach.

W filmie Beaty Dzianowicz i Jarosława Stypy widzimy żywego człowieka, a nie pomnik - osobnego (na boisku kierował kolegami, po za nim był trochę z boku), milczącego, niewolnego od słabości (kobiety, alkohol). Za całą charakterystykę wystarczy to, jak grał w piłkę - bo czy takim artystą mógłby być ktoś wewnętrznie obrzydliwy lub pusty?

Jacek Szczerba, "Gazeta Wyborcza",
dz. nr 241 15 października 2003

Nieśmiały był

Między środowymi meczami pucharowymi Groclinu i Wisły Program 2 TVP pokazał film o Kazimierzu Deynie. Trzy kwadranse wspomnień krewnych, przyjaciół i osób znających piłkarza. Sporo zdjęć, kilka smacznych fragmentów archiwalnych filmów. To była dobrze wypełniona przerwa. Niby wiadomo, kto to był Deyna. Prosty chłopak ze Stargardu, który został rozgrywającym reprezentacji Polski, grał w niej 102 mecze od 1968 do 1978 roku, w 1974 roku został trzecim piłkarzem Europy w plebiscycie France Football. Król środka pola, jak zaczął swą opowieść Kazimierz Górski. Piłkarz, jakich dziś nie ma - to słowa Franza Beckenbauera. Autorzy filmu DEYNA - Beata Dzianowicz i Jarosław Stypa postarali się, by do biografii sportowej dodać trochę ważnej wiedzy - o człowieku zagubionym w życiu i o Polsce, w której żył. Najbardziej poruszały wypowiedzi tych, którzy byli najbliżej piłkarza. Trenera Górskiego, który mówił, że piłkarz ,,słabość miał do kobiet", żony Marioli (,,Nieśmiały był. Pomyślałam, że można zrobić z niego dobry materiał na męża") i syna Norberta, który łamaną polszczyzną opowiada, jaką wartość miało to, że ojciec grał epizod w filmie ,,Victory" u boku Sylwestra Stallone'a. Warto było usłyszeć fragment urzędniczego listu gratulacyjnego ministra obrony narodowej generała Wojciech Jaruzelskiego z 1974 roku, za sukcesy ,,w dziedzinie piłki nożnej", ujrzeć I sekretarza PZPR Edwarda Gierka, który dziękował ,,Towarzyszowi Deynie za polską skromność" i usłyszeć, jak potem ojczyzna wzmocniła tę skromność długim zakazem wyjazdu na Zachód. Deyna zginął tragicznie pod San Diego 1 września 1989 roku. Szkoda, że na taki film trzeba było czkać 14 lat.

K.R., "Rzeczpospolita",
nr 242, 16 października 2003

Drugie urodziny

Wczoraj były urodziny Kazimierza Deyny. Gdyby żył, miałby 56 lat i nie wiadomo co by robił. Czy mieszkałby w Stanach Zjednoczonych i nikt nie zwracałby na niego uwagi? Czy może znano by go tam jako byłego (albo obecnego) trenera reprezentacji USA lub przynajmniej pracownika tamtejszej federacji piłkarskiej? Tuż przed jego tragiczną śmiercią proponowano mu luźno takie zajęcie, biorąc pod uwagę zbliżające się finały mistrzostw świata w Ameryce.

A może wróciłby do Polski, gdzie wszyscy pokazywaliby go palcami, ale mało kto wyciągnąłby do niego rękę. Pewnie byłby asystentem któregoś z kolejnych trenerów reprezentacji, może znalazłby pracę w firmie, nie mającej nic wspólnego ze sportem. Raczej nie byłby komentatorem telewizyjnym ani felietonistą piłkarskim. Chyba nie zdołałby zrealizować swojego marzenia. Kiedy jeszcze mieszkał w San Diego i mając lat 40 starał się grać zawodowo, bo nic innego robić nie potrafił, myślał o powrocie do Polski i założeniu tu szkółki piłkarskiej dla dzieci. Prowadził taką samą w USA i kiedy znaleziono go martwego w samochodzie po kraksie na autostradzie, jego jedynym bagażem było 50 centów w kieszeni i 22 piłki w bagażniku. Wracał po treningu z chłopcami. W domu miał niewiele więcej i na tym między innymi polegała jego tragedia. Był wielki i bogaty, kiedy grali znał go cały świat. Potem już nie, było mało ludzi gotowych mu pomóc, a na pogrzeb nie przyjechał nikt z wielkiej drużyny Kazimierza Górskiego, nie było też delegacji z PZPN.

Żegnali go Amerykanie i polonusi, których niedawno poznał. Kazimierza Deynę przypomina się ostatnio w związku z 30 rocznicą meczu na Wembley, a niedawno TVP pokazała film dokumentalny o piłkarzu. Autorką jest Beata Dzianowicz, rodowita Ślązaczka, która miała miesiąc, kiedy Legia w roku 1969 zdobywała tytuł mistrza Polski i cztery lata, kiedy Polska grała na Wembley. Młoda dziewczyna zrobiła film, poruszona nie umiejętnościami piłkarskimi Deyny, ale jego życiem - pięknym, smutnym i zakończonym tragedią. I -jak sama powiedziała - cieszy się, że po latach w Katowicach, które nie były mu życzliwe, zrodziła się idea takiego filmu, po którym znów wspomina się wielkiego piłkarza. Piłkarza, który mógł osiągnąć znacznie więcej, ale nie udało mu się, bo żył w czasach, w których nie on decydował o swoich losach, grał w klubie nie lubianym poza Warszawą, źle wypadł w mediach i nie wszyscy rozumieli jego geniusz na boisku. Żona z którą w chwili śmierci był już w separacji, organizowała pogrzeb, zadbała o wszystko, do dziś dba o grób na cmentarzu w San Diego. Mariola Deyna wyszła w czerwcu, 14 lat po śmierci Kazimierza, drugi raz za mąż. Ich syn ma 30 lat. Nie myślą już o przeniesieniu zwłok do Polski. Nam, tutaj pozostaje legenda Kazimierza Deyny, jego duch, obecny jest na Łazienkowskiej, gdzie wszystkie kolejne władze Legii odrzucają propozycje nazwania jego imieniem stadionu trybuny lub wystawianie mu pomnika. Tak naprawdę to nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, co czujemy i co obudził film młodej dziewczyny, która nie widziała Deyny na oczy.

Stefan Szczepłek, "Rzeczpospolita",
24 października 2003

Sytuacje podbramkowe
Legenda nie umarła

Kazimierz Deyna pojutrze obchodziłby urodziny. Pięćdziesiąte szóste. Gdyby żył. Przy okazji fety na trzydziestolecie Wembley na szczęście nie zapomniano również o Wielkim Nieobecnym. Bo piłkarz to był wspaniały, genialny, niepowtarzalny. Tyle, że słowa i nawet najwymyślniejsze komplementy tak niewiele znaczą. Już bardziej obraz pobudza wyobraźnię. Kaka doczekał się - a telewizja pokazała - dokumentalnego filmu o sobie. Nareszcie! Film autorstwa bliżej nie poznanego duetu twórców: Beaty Dzianowicz i Jarosława Stypy, jest zresztą bardzo dobry, skomponowany według niezawodnych, sprawdzonych wzorów amerykańskiej szkoły dokumentu. To opowieść naocznych świadków o człowieku, który był. I o tym - jaki był.

Babiarz - opowiada z nutką tajemniczości Kazimierz Górski, a dopowiada jeden z kolegów z boiska. Romantycznie i nieprzytomnie zakochany w Marioli - relacjonuje Bernard Blaut, od którego Deyna przejął opaskę kapitana w Legii i reprezentacji Polski. Dobry człowiek ale trochę gapa - przypomina właśnie żona Mariola, taktownie przemilczając, że mimo wielkiej szalonej miłości małżeństwo się przecież rozleciało, kiedy wykorzystani przez oszusta, oboje stali się bankrutami.

Po raz pierwszy pokazani zostali również ci, którym sława piłkarza Deyny komplikować musiała własne kariery - rodzeństwo Kaki: dwaj bracia i liczne siostry, a tacy sami skromni ludzie z prowincji. Pokazany został również ten, któremu pisane jest całkiem inne życie niż można się było spodziewać tuż po jego narodzeniu. Syn - Norbert, dziś już stuprocentowy Amerykanin, zabawnie kaleczący język polski, ale jednak pamiętający, skąd jego korzenie.

Z tego dobrego filmu można się było dowiedzieć, że Kazio Deyna był nie tylko (choć jednak - przede wszystkim) piłkarzem. On miał również świat swoich intymnych emocji, zresztą obszar dosyć szczelnie zamknięty dla otoczenia. Właśnie dlatego, że taki był z natury, mógł prezentować futbol także bardzo osobisty i nie do podrobienia. Gdyby żył, byłby teraz mężczyzną w sile wieku...

Janusz Atlas, "Piłka Nożna",
21 października 2003